O godzinie 17:00 odbyło się dzisiaj pierwsze zebranie w szkole, do której chodzi Tysia. Trwało ono ponad dwie godziny. Podobno pierwsze zebranie zawsze trwa dłużej…
Na miejscu dowiedziałem się, jak będzie wyglądał plan nauczania na najbliższy rok, jakie składki należy uiścić, kiedy będą dni wolne, wycieczki itp. Było również kilka formalności do podpisania, ale ja załapałem się tylko na listę obecności – najważniejszą resztę dotyczącą opieki medycznej podpisała Jezabel, nie pytając mnie o zgodę.
Na sali obecne były prawie same kobiety, za wyjątkiem mnie i dwóch innych ojców. Jak udało mi się później ustalić, jeden z ojców jest alienowany od swojego syna od czerwca. Przyszedł na zebranie, aby dać wyraz swojej bezradności. Udało mi się z nim porozmawiać po zebraniu. Jego historia jest podobna do mojej, choć przebiegała inaczej ze względu na jego staż małżeński i liczbę dzieci.
Po zebraniu poprosiłem o możliwość rozmowy z wychowawcą klasy. Jest to starsza kobieta o przyjaznym usposobieniu, kolejna niestety, która nie chce widzieć problemów, które jej nie dotyczą. Wytłumaczyłem jej grzecznie, że interesuje mnie wszystko, co dotyczy mojej córki i nie chcę być pomijany w żaden sposób podczas przekazywania informacji czy w przypadku podejmowania decyzji, które mają kluczowe znaczenie w wychowywaniu Tysi.
Przede mną z wychowawcą rozmawiała również Jezabel, która zrobiła to za zamkniętymi drzwiami, gdyż nie życzyła sobie mojej obecności. Od wychowawcy dowiedziałem się, że Jezabel podkreśliła, że moje prawa jako rodzica są ograniczone i wytłumaczyła jej, w jakie dni mogę odbierać córkę, a w jakie nie. Dla Jezabel władza jest tak ważna, że nie ma znaczenia, czego dotyczy. Oczywiście nie wspomniała, że mam pełną decyzyjność w sprawach kluczowych dla zdrowia czy edukacji Tysi.
Po doświadczeniach z przedszkolem nie spodziewam się cudów. Zaczynamy nowy etap.