Pierwsze zebranie w szkole

O godzinie 17:00 odbyło się dzisiaj pierwsze zebranie w szkole, do której chodzi Tysia. Trwało ono ponad dwie godziny. Podobno pierwsze zebranie zawsze trwa dłużej…

Na miejscu dowiedziałem się, jak będzie wyglądał plan nauczania na najbliższy rok, jakie składki należy uiścić, kiedy będą dni wolne, wycieczki itp. Było również kilka formalności do podpisania, ale ja załapałem się tylko na listę obecności – najważniejszą resztę dotyczącą opieki medycznej podpisała Jezabel, nie pytając mnie o zgodę.

Na sali obecne były prawie same kobiety, za wyjątkiem mnie i dwóch innych ojców. Jak udało mi się później ustalić, jeden z ojców jest alienowany od swojego syna od czerwca. Przyszedł na zebranie, aby dać wyraz swojej bezradności. Udało mi się z nim porozmawiać po zebraniu. Jego historia jest podobna do mojej, choć przebiegała inaczej ze względu na jego staż małżeński i liczbę dzieci.

Po zebraniu poprosiłem o możliwość rozmowy z wychowawcą klasy. Jest to starsza kobieta o przyjaznym usposobieniu, kolejna niestety, która nie chce widzieć problemów, które jej nie dotyczą. Wytłumaczyłem jej grzecznie, że interesuje mnie wszystko, co dotyczy mojej córki i nie chcę być pomijany w żaden sposób podczas przekazywania informacji czy w przypadku podejmowania decyzji, które mają kluczowe znaczenie w wychowywaniu Tysi.

Przede mną z wychowawcą rozmawiała również Jezabel, która zrobiła to za zamkniętymi drzwiami, gdyż nie życzyła sobie mojej obecności. Od wychowawcy dowiedziałem się, że Jezabel podkreśliła, że moje prawa jako rodzica są ograniczone i wytłumaczyła jej, w jakie dni mogę odbierać córkę, a w jakie nie. Dla Jezabel władza jest tak ważna, że nie ma znaczenia, czego dotyczy. Oczywiście nie wspomniała, że mam pełną decyzyjność w sprawach kluczowych dla zdrowia czy edukacji Tysi.

Po doświadczeniach z przedszkolem nie spodziewam się cudów. Zaczynamy nowy etap.

Pierwszy tydzień szkoły

Pierwszy tydzień, a dokładniej cztery dni tzw. „nauki”, za nami. Kiedy widzę się z Tysią, wydaje się być zadowolona. Raz miał miejsce incydent, w którym poskarżyła się, że dzieci z klasy się z niej śmiały, ponieważ „pani mierzyła ich wszystkich, a ona jest najmniejsza”. Wytłumaczyłem jej jednak, że małe jest piękne i kiedyś urośnie, i że ja również byłem niski w jej wieku. Przyjęła to i zaakceptowała. Kiedy jednak zostaję z nią sam na sam w domu, mówi, że nie chce chodzić do szkoły. Skarżyła się jeszcze, że na przerwach jest bardzo głośno i jej to przeszkadza. Zgadza się, na przerwach jest armagedon – krzyk dzieci, wszystkie gdzieś biegną, nikt nie pilnuje porządku, istny chaos. Dawno czegoś takiego nie doświadczyłem, nie mógłbym tam pracować.

Pierwszy dzień w szkole

Tysia miała dzisiaj uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Wczoraj po godzinie 19:00 – na moją wielokrotną już prośbę – otrzymałem w końcu informację, że moja córka została zapisana do szkoły rejonowej w miejscu zamieszkania Jezabel.

Znam tę szkołę, byliśmy tam na dniach otwartych. Ot, kolejny państwowy moloch, nic specjalnego. Chciałem, aby moja córka poszła do szkoły prywatnej w większym mieście, w którym aktualnie mieszkam. Szkoła posiada własny transport, który odwozi dzieci do dowolnej lokalizacji. Byłem gotowy za nią płacić w całości, kilka razy pisałem o tym Jezabel. Bez skutku. Mam zagwarantowaną możliwość współdecydowania o wyborze szkoły, jednak Jezabel uważa, że ma władzę absolutną.

W nowej szkole Tysia czuła się dzisiaj obco. Byłem z nią przez cały czas podczas oficjalnego występu – nie chciała mnie wypuścić. Zrobiono dla mnie nawet wyjątek i pozwolono siedzieć z córką w kącie sali gimnastycznej. Wiem, że moje dziecko poradzi sobie wszędzie, ale boli mnie, że nie mogłem zapewnić jej najlepszego. Tutaj jest sama, nie ma kolegów, ani koleżanek. Większość z nich poszła do prywatnych szkół w Sosnowcu. Cztery lata płaciłem za prywatne przedszkole, gdzie uczyła się języka angielskiego i miała dobrą opiekę. Teraz pójdzie tam gdzie wszyscy… Matka wie lepiej.


Odprowadzając dzisiaj Tysię do szkoły w towarzystwie Jezabel usłyszałem od niej, że będę miał kuratora wzywanego do domu, który zrobi ze mną porządek.

Miłość przebacza wszystko, nienawiść nie przebacza niczego.